Ten post nie jest instruktażowy. Nie dam Wam złotej recepty jak odmoczkować delikwenta. Nie ma takiej, nie oszukujmy się… ale zacznijmy od początku.
Rodzi się, krzyczy, ten krzyk to najsłodsza melodia dla Twoich uszu. W końcu czekasz na ten moment 9 miesiecy, niektórzy czekają jeszcze dłużej. Ten krzyk płacz cieszy jak żaden inny… Do czasu oczywiście… kaman, ile można słuchać krzyku bo ciepło, bo zimno, bo nie ten bok, nie tamten, bo głodny, bo najedzony, bo na ręce itd. Wtedy wszyscy polecają smoczek. Lek na całe zło, no może prawie całe. I o ile ssak załapie, bo są i takie istotki, które ani myślą o kawałku kauczuku lub gumy w paszczy, jesteście uratowani. Odzyskujecie względny spokój, lekką harmonię i wolne ręce. A to równa się z hasłem – TYLE WYGRAĆ. I tak właśnie było u nas. Antonio polubił smoka, ba pokochał miłością największą. Niektórzy z Was pamiętają zapewne, że w szczytowej smoczkowej formie spał z trzema. Ratował nam wiele sytuacji więc nie specjalnie mieliśmy ochotę go wyrzucić wtedy kiedy podobno jest najłatwiej, czyli około roku do półtora maksymalnie. Jakby to powiedzieć, nie składało się wtedy, no nie było sposobności.
Czemu warto zrobić to wcześnie? Jest wiele powodów… Bo malec ma słabszą pamięć, bo nie czuje takiego przywiązania, bo łatwiej zmienić rytuały itd. Im później tym gorzej, nie dla ssaka, tym gorzej dla nas – matek. Bo to my wynosimy tą więź do nieprzyzwoitych rozmiarów. To nam się wydaje, że razem ze smoczkiem skończy się sen naszych dzieci, tym samym zamieniając nas w chodzące zombie. To my z nim mamy największy problem, nie one, nie nasze zdolne i mądre dzieci, tylko my.
Kiedy w końcu dojrzałam do tej decyzji, kiedy pogodziłam się z moimi wszystkimi lękami, Antek skończył 2 lata i 2 miesiące. Masaaaaakra… Kuba pożegnał smoka kiedy miał jakieś 16 miesięcy, byłam wtedy zdecydowanie bardziej ułożona i obowiązkowa. Nie planowałam, nie czekałam na dogodny moment – nie ma takiego. Po prostu poczułam impuls. Wprowadziłam w życie historyjkę starą jak świat pt. „Smoczek poleciał do innej maleńkiej dzidzi”. Nie dociekałam czy się zgadza. Wiedziałam, że w jego wypadku odpowiedź będzie jedna. Wiem, bo wcześniej podpytywałam i zawsze kończyło się na „wulgarnym” NIE. Żeby moja historia była bardziej wiarygodna znalazłam w internetach dzidziusia z identycznym smokiem. Pokazałam, wytłumaczyłam, przypominałam, wspierałam.
Trwało to 2 tygodnie… Nie było histerii – a byłam pewna że będą. Nie było paniki – a byłam pewna że będzie. Nie było pytań – a przekonana byłam, że będą moją codziennością. Była pustka! Pustka, którą młody człowiek próbował wypełnić. Więc raz popłakiwał szukając pocieszenia. Innym razem potrzebował bliskości. Jeszcze innym razem krzyczał gorzko „ne pać”, obawiając się nowej rzeczywistości. Tuliliśmy, wspieraliśmy, chwalilismy, nie przypominaliśmy, BYLIŚMY…
I udało się… Po dwóch trudnych tygodniach, nastąpił spokój. Duma Antoniusza z „wygranej batalii”. Zadziwiające, że dopiero wtedy wspomniał smoczek. Konsekwencja i ciepło jakim go obdarzyliśmy pomogło. To nie był magiczny przypadek pt. „oddał – wyrzucił – zapomniał”. Nie było lekko, ale nie było to też trudniejsze niż poród, karmienie, mega katar.
Odsmoczkowanie ssaka zależy od Ciebie. Uwierz we własne dziecko, a zadziwi Cię po raz kolejny. Pamiętaj tylko o jednym… podejmiesz decyzje i nie ma odwrotu. Nie wolno nam grać z uczuciami maluchów. Nie możemy zabierać i oddawać smoczka kiedy okaże się to trudniejsze niż byśmy sobie tego życzyli. Jeżeli tak zrobicie każdy następny raz będzie dużo trudniejszy dla Was obojga. Polecam Wam jednak zdecydować się czym prędzej. Mniej kasy na ortodontę w przyszłości, a widok Waszego dzidziusia bez smoka bezcenny.
Trzymam kciuki i czekam na Wasze historie. Może to będzie inspiracja dla pełnej obaw mamy ssaka.


Pościel – Nuki
Please follow and like us: